Na początku Wielkiego Postu nie myślałam wcale, że znajdę się na EDK. Bardzo chciała iść moja córka. Jednak w jej sytuacji było to niewskazane. Rozsądek wziął górę nad szaleństwem wiary.
Jeszcze chwila, kiedy ostatecznie zdecydowałam się zapisać i nie mogłam, pojawiła się myśl, że może jednak skoro tak jest, to znaczy, że to nie dla mnie. Toczyła się we mnie wielka walka, z jednej strony lęk, a z drugiej matczyna troska o córkę, wdzięczność za jej życie pełne trudnych momentów. Ostatecznie postanowiłam, że pójdę niosąc w sercu to wszystko, z czym zmaga się moja córka.
Zapisałam się, przygotowałam do wyjścia. Jeszcze przed wyjściem z domu na Mszę Świętą, wysłałam sms- a do mojej przyjaciółki z lat liceum, która choruje na raka w mocno zaawansowanym stadium. Pisałam, że za nią też ofiaruję część drogi. Dostałam szybką odpowiedź, ale nie od Agi. Odpisał jej mąż, że Agnieszka jest w stanie krytycznym. Jeszcze dwa tygodnie temu rozmawiałam z nią przez telefon. Była słaba, ale pełna nadziei. Urósł kolejny guz w mózgu w bardzo szybkim tempie. Nie ma ratunku. ( Aga spotkała się z Jezusem 2 dni po EDK)
Ta wiadomość powaliła mnie, wychodziłam z domu otumaniona.
Kiedy weszliśmy w pierwszy las, pojawiła się myśl, co ja właściwie tu robię? Czasem boję się sama jechać samochodem w nocy w jakimś odludnym miejscu, a co dopiero iść prawie samotnie…
Krok za krokiem, minuta za minutą, głowa zaczęła milknąć. Do głosu doszło serce. Różne kadry z mojego życia stawały na ekranie ciemności lasu: moja przyjaźń z Agnieszką, wdzięczność za jej życie, za świadectwo jej męża. W zasadzie ich małżeństwo od narzeczeństwa w moich oczach uchodziło za ideał. W leśnej głuszy po raz kolejny Pan Bóg pokazał mi, jak wielkim darem jest życie, On to życie daje i On je kończy. Jego nieodłącznym elementem jest cierpienie, krzyż, który świadomie wzięłam ze sobą na tę drogę. Każdego dnia staram się podejmować na nowo krzyż codziennego życia, ale szczególnie ostatnio dużo było chwil zwątpienia, w związku z córki zdrowiem. Były momenty, gdy chciałam już tylko stać pod krzyżem, ale go nie nieść, bo brakło sił, bo przestawałam dostrzegać jakikolwiek sens wszelkich działań w walce o zdrowie córki.
Kiedy przechodziliśmy przez drogę blisko domu, naszła myśl, by skręcić w lewo i wrócić do domu. Wcale nie chodziło tu o brak sił fizycznych, ale jakąś pustkę i pokusę, po co to wszystko. Przecież można w życiu spróbować iść lżejszą drogą, po co się przedzierać po zaroślach. Można kombinować, analizować potencjalne korzyści i wybierać wersję najbardziej optymalną. Można, ale czy warto?
Rozkołatane myśli rozwiała obecność mojej współtowarzyszki. Nie zostawię jej, nie stchórzę. Jak patrzę na to po dwóch dniach, wydaje mi się to prymitywne, ale w środku nocy ta decyzja miała zupełnie inną wagę. Szłyśmy za świetnie zorientowanym w terenie naszym „przewodnikiem”. Światło jego latarki przed nami dawało nadzieję. Podobne odczucie pojawiło się, gdy w Gliniance ujrzałam oświetlony kościół. Taki przedsmak nadziei zmartwychwstania, nowego życia. Wyjść z ciemności grzechu i zobaczyć światło. Podobnie jednak jak na EDK, dobrze jest mieć kogoś, kto będzie przewodził, wskazywał drogę, a czasem idąc przed nami, odwróci się i skontroluje, czy nadążamy za nim, czy nie błądzimy… Jakże o wiele łatwiej iść przez życie, gdy ktoś jednym słowem powie: w lewo, prosto, byśmy się nie pogubili w gąszczu codziennych zmartwień i ciemnościach życiowych.
I jeszcze jedno doświadczenie- niesamowitej ciszy, gdzie każdego dnia doświadczamy hałasu, natłoku głosów, krzyków, mniej lub bardziej życzliwych rad. Uruchamiam samochód, a już radio odzywa mi się samo. Ciągle dźwięk telefonu, szczególnie teraz w nauce zdalnej, nieustanne powiadomienia, jak zawsze najpilniejsze sprawy, które nie mogą poczekać…. A tu taka cisza, że słychać tylko odgłos kroków i własny oddech. Cisza, w której wyłącza się myślenie i język, a zaczyna mówić serce.
Po stacji 12 przychodzi kryzys fizyczny, kolejne doświadczenie. Ale jakże tu zostać? Trzeba iść dalej, więc ciszy szept : Jezu, dodaj mi sił, by dojść do końca…
Pod koniec jeszcze mały deszcz, jak na policzkach łzy radości, gdy widać już cel, szczęśliwy finał.
3.52 staję przed kościołem. Bogu niech będą dzięki.