Szczęść Boże!
Jeszcze raz w kilku słowach pragnę podziękować Księdzu za możliwość tego, choć jednodniowego pielgrzymowania. Dawniej, gdy miałam możliwość iść przez całą pielgrzymkę, nie rozumiałam tych, którzy przyjeżdżali chociaż na jeden dzień, by móc przejść. W tym roku doświadczyłam tego samego. Stało się to faktem, choć wydawało się, że moje pielgrzymowanie leży poza moimi możliwościami, ale nie poza Bożą wszechmocą.
Moje pierwsze pielgrzymkowe doświadczenie, to nieprzespana noc, w której moje uszy wyczulone na to, czy któreś z dzieci nie obudziło się, zbierały wszystkie odgłosy z podwórkowego pola namiotowego: krople deszczu, szczekający pies (i wołanie właściciela, żeby się uciszył), przeraźliwe chrapanie z sąsiedniego namiotu, kogut piejący długo przed właściwą pobudką i wreszcie budzik ustawiony w telefonie, który dzwonił, i dzwonił… gdzieś w namiocie.
Kolejną nowością było dla mnie już od wielu lat niespotykane odczucie tego, że nikt ode mnie niczego nie oczekuje. Matka czwórki wspaniałych dzieci, zaganiana w ogromie codziennych spraw i obowiązków nie musi nikomu szykować śniadania, ubrań itd. Oczywiście próbowałam zrealizować na córce swoją opiekuńczość w wydaniu pielgrzymkowym, ale kategorycznie odmówiła i świetnie radziła sobie sama. Z drugiej strony to doświadczenie uświadomiło mi, że macierzyństwo wypełnia praktycznie całe moje życie. To wszystko co robię, co przeżywam, ukierunkowane jest na dzieci, które Pan mi dał, bym je wychowała razem z mężem na Jego chwałę. Ponadto uświadomiłam sobie, że mimo tego, że czasem marudzę na brak czasu, cudownie jest móc opiekować się kimś i każdego dnia czynić dla domowników drobne rzeczy z miłością.
Idąc sierpniowymi drogami, nasuwały mi się porównania do czerwcowego pielgrzymowania do Wielgolasu, gdzie na polach dumnie bujały się zboża, cała przyroda nasycona była soczystą zielenią. Teraz pola opustoszały, trawy więdną, tylko niebieskie kwiaty cykorii podróżnika rosnące wzdłuż pątniczego szlaku, wskazywały drogę do Matki Bożej. Czas mija, a każdy dzień jest takim pielgrzymowaniem, coraz bliżej Domu Ojca.
Było cudnie, tzn. tak jak miało być – długi dzień wędrówki, stopy w stanie ciężkim, ale przecież ofiara musi boleć, bo jakby nie bolała, to nie byłaby ofiarą. I najważniejsze – serce… Moje serce na pustyni, sam na sam z Bogiem, serce wypoczywające i poszukujące na nowo własnego „ja”.
To nic, że wieczorem musiałam wracać, w poniedziałek odpoczęłam fizycznie, a we wtorek… moje najmłodsze dziecko obsypała ospa wietrzna.
Dzięki Ci Panie, że dopiero we wtorek. Chwała Ci za ten niezwykły czas!
Jeszcze raz dziękuję Księdzu za tę myśl, bym mogła tam być. Dziękuję także naszemu parafianinowi za to, że zechciał mnie przetransportować na pielgrzymkę z wielką życzliwością.
Chwała Panu!
Pątniczka